Menu

Co jest tak naprawdę celem terapii akceptacji i zaangażowania? – artykuł Sabiny Sadeckiej

28 sierpnia 2019 - Psychologia, Psychoterapia
Co jest tak naprawdę celem terapii akceptacji i zaangażowania? – artykuł Sabiny Sadeckiej

“A może rozwiązywanie problemów dwadzieścia cztery godziny na dobę
przez okrągły tydzień nie jest wcale najlepszym sposobem na życie?
Ani na rozwiązanie większości twoich problemów?”

„Kiedy uznajesz jakieś doświadczenia za nieakceptowalne,
nakreślasz granice świata, w którym gotów jesteś mieszkać”.

Kelly Wilson, Troy DuFrene, “W sieci natrętnych myśli”


„Klienci często przychodzą na terapię z nastawieniem mechanicystycznym. Wierzą, że są wadliwi, uszkodzeni, że mają jakąś skazę i potrzebują naprawy”.

Russ Harris, „Zrozumieć ACT”

To była mieszanka rozczarowania, ekscytacji i niedowierzania. Tak zareagowałam, gdy dowiedziałam się, że w terapii akceptacji i zaangażowania (Acceptance and Commitment Therapy, w skrócie ACT) wcale nie chodzi, by osoba lękowa pozbyła się lęku, osoba z depresją wyleczyła się z depresji, a osoba w żałobie domknęła ją sobie jak najszybciej. I że redukcja objawu, z którym pacjent/klient przychodzi na terapię nie jest celem tej terapii (choć bywa jej pożądanym skutkiem ubocznym). Jeśli zatem ACT nie koncentruje się na pozbywaniu się patologicznych objawów u ludzi, to w czym może być im pomocny? I czy w ogóle zatem bywa pomocny? Poniżej znajdziecie odpowiedź na te pytania sformułowaną w duchu ACT, odpowiedź, z którą na początku było mi trudno, a teraz nie wyobrażam sobie bez niej (i jej przesłanek) mojej terapeutycznej praktyki.

Według twórców terapii akceptacji i zaangażowania ból emocjonalny jest naturalną kondycją ludzką. Cierpimy psychicznie, nie dlatego, że coś jest z nami nie tak. Cierpimy, bo jesteśmy po prostu ludźmi. Odpowiedzialne są za to nasze umysły, które z jednej strony pozwoliły nam zajść cywilizacyjnie niewyobrażalnie wręcz daleko – wysyłamy ludzi w kosmos, diagnozujemy serca dzieci w brzuchu mamy i potrafimy stworzyć protezę ręki “widzącą” przedmioty, których dotyka. Z drugiej jednak strony to właśnie nasze umysły sprawiają, że rozciągamy swoje cierpienie w nieskończoność – nie dość, że boimy się właśnie teraz, to możliwe też, że będziemy wspominać swój lęk, gdy stanie się on przeszłością i będziemy się również bali, że ten sam lęk przydarzy nam się w przyszłości (chomik za to – przykładowo – boi się tylko raz: gdy do jego klatki zbliża się wielki kot; nie będzie jednak tego kota rozpamiętywał w nieskończoność, nie będzie też zbytnio martwił się kotem na przyszłość). To nasze umysły są w stanie rozwiązać niemalże każdy problem, jaki stawia przed nimi świat zewnętrzny (“jak usunąć drzazgę z palca?”, “gdzie kupić najtańsze paliwo?”, “jak spędzić wakacje marzeń za 100 zł?”). Zupełnie jednak nie radzą sobie z traktowaniem stanów emocjonalnych analogicznie do przeszkód, jakie napotykamy w świecie fizycznym (“jak pozbyć się smutku?”, “jak się nigdy więcej nie bać?”, “jak żyć bez większych emocjonalnych wstrząsów?”). Im bardziej próbujemy pozbyć się niewygodnych emocji ze swojej głowy, tym mamy ich bowiem w sobie więcej (im bardziej nie chcę się wściekać na moje dziecko i zduszam złość na nie w środku, tym szybciej wybucham przy byle jakiej okazji; im mniej chcę mieć w sobie lęku, tym szybciej osiągam stan przerażenia itp. itd). Zupełnie jakby ktoś pomylił przyciski w emocjonalnym kalkulatorze i tam, gdzie chciałoby się wcisnąć “minus”, wciska się nieodwołalnie “pomnóż” (metaforę kalkulatora napotkałam w jednym z ACT-owych poradników: „Sleep book” Guya Meadowsa).

Dlatego też terapeuci ACT-owi nie traktują naszych stanów emocjonalnych jako zadań do rozwiązania. Nie medykalizują i nie patologizują ich. Emocje są tylko emocjami, niezależnie od tego, jak są dotkliwe. To nie my należymy do tych emocji, to te emocje przydarzają się nam. Usunięcie emocji o znaku minus nie jest celem ACT, nie jest nim też czucie się „zawsze dobrze”, jest nim za to poczucie, że żyjemy dobrze (pełnią życia, witalnie, w zgodzie ze swoimi wartościami).

Jesteśmy w myśl terapii ACT czymś więcej niż nasze emocje, niż nasze diagnozy i – chyba najważniejsze! – niż nasze opowieści o diagnozie. ACT-owcy poddają bowiem pod wątpliwość wszystko, co na temat swoich trudności i zaburzeń opowiadaliśmy sobie do tej pory. Ludzie lubią zamykać złożoność swoich objawów w prostej etykiecie: “to depresja”, “to CHAD!”, “to sezonowe zaburzenie afektywne”. I traktują te etykiety tak samo jak etykietę “owczarek niemiecki” lub “kolor różowy”. Zauważcie, że nasze umysły potrafią zareagować bardzo adekwatnie na polecenie “znajdź wśród kwiatów ten różowy”, choć przecież słowo “różowy” to tylko zbitek głosek “r-ó-ż-o-w-y”. To lata językowej socjalizacji pozwoliły nam postawić znak równości pomiędzy “różowym” a odcieniem primulki. Lub między czarno-podpalanym psem z postawionymi uszami i opadającymi plecami a etykietą “owczarek niemiecki”. Co jednak się dzieje, gdy takim samych odpowiedniości szukamy w świecie naszych doznań wewnętrznych? Gdy nazwiemy to, co się z nami dzieje “nieznośnym bólem”, “najgorszą depresją, jakiej kiedykolwiek doświadczyliśmy”?… Użycie języka dla przeżyć wewnętrznych, sprawia, że jesteśmy coraz mniej wrażliwi na to, co się realnie dzieje. Nie widzimy momentów, gdy jest nam dobrze, gdy depresję zastępuje pospolity smutek lub, gdy – obok smutku – pojawia się radość. Rzeczywistość zasłonięta zostaje przez etykietę z inwentarza psychopatologii, a wrażliwość na emocje i doznania z ciała stępiona iluzoryczną pewnością, jaką daje język. Terapeuta ACT-owy stawia zatem sprawę jasno: „nie jesteś wszystkim, czym myślisz, że jesteś (w tym i swoją diagnozą)”.

ACT-owcy nie lubią diagnoz jeszcze za coś innego: diagnozy często tworzą iluzję, że „depresja”, „zaburzenie lękowe”, „sezonowe zaburzenie afektywne” oddzielone jest od zachowań osób, których te etykiety dotyczą. W myśl terapii akceptacji i zaangażowania zaburzenia psychiczne się robi, a nie się je ma. „Robię depresję”, a nie „mam depresję”, „robię zaburzenie lękowe”, a nie „mam zaburzenie lękowe”. Brzmi egzotycznie, prawda? Według ACT-owców jednak nasze cierpienie związane jest z sztywnymi wzorcami niesłużących nam zachowań. Wyobraźmy sobie kogoś, kto zostaje oszczekany przez dużego psa. Bardzo możliwe, że za każdym razem, gdy zobaczy psa, wycofa się. Z czasem zacznie zmieniać swoje trasy powrotu do domu, by nie napotkać na nich żadnego psa. Im jednak bardziej unikamy jakiejś nieprzyjemnej reakcji, tym mamy jej więcej (w psychologii nazywa się to procesami paradoksalnymi). Nic zatem dziwnego, że osoba taka nabawi się ogromnego lęku przed psami, przez lata nie wchodząc w bezpośrednią interakcję z żadnym psem. To jej myśli i działania „zrobiły” to zachowania lękowe.

Celem ACT-u nie jest zatem pozbycie się objawu, jest nim zmiana naszej relacji z tym objawem. Im bowiem bardziej będziemy go unikać, tym bardziej będzie on w naszym życiu obecny. I tym dalej będziemy od tego, co ma dla nas znaczenie (im bardziej bać się będę, że ktoś mnie zrani, tym mniej będę się angażować w tworzenie bliskiej relacji). Uczymy się zatem nie, jak wyeliminować objaw, ale jak żyć pomimo objawu, za to z dbałością o sprawy dla nas najważniejsze.

Terapeuta ACT będzie Ci zatem pomagał żyć pełnią życia (moja superwizorka Rikke Kjelgaard mówi też  o terapii jako o odzyskiwaniu wolności), nie zaś fiksował się na wyeliminowaniu tego, co w Twoim życiu trudne. I tu pomocne jest kolejne założenie ACT-u: trudności psychologiczne znamionują to, co w Twoim życiu ważne; tam, gdzie będziesz szedł w kierunku swoich wartości, ZAWSZE napotkasz coś trudnego (lęk, poczucie winy, gniew, poczucie niekompetencji etc.).

Psychoterapia w nurcie terapii akceptacji i zaangażowania ma – w myśl powyższych założeń – więcej wspólnego z treningiem umiejętności (trenujemy się m.in. w klaryfikacji wartości, akceptacji, wyplątywaniu z własnych myśli), mniej z „wygadywaniem się”, „przepracowywaniem tematów z dzieciństwa” czy „wentylowaniem emocji”. To bardzo aktywny, kreatywny, doświadczeniowy i głęboko poruszający sposób uprawiania terapii. Mocno osadzony w badaniach naukowych, wyrastający z niezwykłej filozofii funkcjonalnego kontekstualizmu, czerpiący garściami z terapii egzystencjalnych i humanistycznych. Jeśli chcielibyście być częścią tej niezwykłej ACT-owej rewolucji, zapraszam na moje – bardzo autorskie, intensywne i mocno zapadające w pamięć – warsztaty terapii akceptacji i zaangażowania. Do zobaczenia :).

Sabina Sadecka – terapeutka i trenerka terapii akceptacji i zaangażowania (od 2018 regularnie uczy ACT-u w IPRI), specjalistka terapii traumy. Współzałożycielka portalu opsychologii.pl, na którym popularyzuje rzetelną wiedzę psychologiczną i dobre psychologiczne książki.

Autor: Sabina Sadecka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.