W moim życiu, było/jest zaledwie kilkanaście książek, które przeczytałem tak naprawdę od deski do deski, zaledwie kilka z nich, które chciałem przeczytać i tylko jedna, która mi dokopała i jestem z tego zadowolony. Nie jest to typowa książka o rozwoju a raczej jest pomocą w terapii, ale mogę śmiało napisać, że czasem świadomy rozwój nie jest możliwy bez rozwiązania głównego problemu życiowego, jakim dla wielu jest syndrom DDA (Dorosłe Dziecko Alkoholika).
Kiedy zaczyna się ją czytać pojawia się wielka trudność wejścia w treść i książka odrzuca, bo podważa nasze dotychczasowe przekonanie o czymś co do tej pory było dla nas święte i niepodważalne: rodzinę, rodziców, ich nieomylność, świętość, niepodważalność ich postaw i burzy ich autorytet w naszych oczach. Pierwsze, czego się dowiadujemy z tej książki to fakt, że nasi rodzice są hipokrytami. Ale Bradshaw w tej książce nie robi tego dogmatycznie, narzucając jakieś tezy. Przytacza przykłady z życia, które sami często w naszych rodzinach od naszych rodziców doznaliśmy, ale zgodnie z zasadami „chorej pedagogiki” (którą autor dogłębnie omawia) zakazano nam analizować a już na pewno podważać.
Kiedy się czyta kolejne rozdziały, pełne przykładów „chorej pedagogiki” ma się wrażenie, że autor opisuje normalne życie rodzinne, wzorcowe przykłady pożycia rodzinnego i małżeńskiego, do momentu rozdziału „Charakterystyka zdrowego funkcjonalnego systemu rodzinnego”…I właśnie tu dla wielu zaczynają się schody. Autor od początku książki, świadomie i konsekwentnie pracuje na rodzinie jako na systemie. Pokazuje relacje, zachowania i konsekwencje na dalsze losy rodziny. To jest tak naprawdę jedyna realna trudność przy czytaniu tej książki, ze treść jej silnie oddziałuje na czytelnika emocjonalnie. Podczas czytania tej lektury przypomina się wiele trudnych z przeszłości faktów, o których nie tylko nasi kaci/rodzice chcieliby zapomnieć ale także my sami.
Siłą tej książki jest fakt, że autor nie jest teoretykiem. Opowiada jak najpierw przeżywał problem swojego ojca, który zatruł życie całej rodziny, a potem jak on sam upodobnił się do swojego ojca, powtarzając zachowania, których, choć chciał, nie mógł wcześniej kwestionować, dlatego, że były „chorą pedagogiką”, jak sam stał się hipokrytą i chorym człowiekiem najpierw stając się DDA a potem… AA. W tej lekturze autor opisuje swoją historię choroby duszy i historię zdrowienia.
Kolejną siłą książki są schematy, grafy, tabelki, literowanie słów kluczowych lub zdań i jasno sprecyzowane punkty charakterystyki zasad, zjawisk czy postaw. Nie można powiedzieć, że jest to gotowa recepta, czy schemat. Na pewno książka nie pozwala błądzić.
Jeśli zdecydujecie się na ta lekturę, nastawcie się na długą przygodę. Lektura jest trudna nie tylko z powodu poruszania spraw trudnych dla czytelnika. Treść książki jest konkretna, nie leje wody i nie owija w bawełnę. Autor bardzo konsekwentnie i twardo nazywa rzeczy po imieniu, nie bawi się w sentymenty i ładne słówka. Pisze o trudnych sprawach tak twardo i trudno jak twarde i trudne te sprawy są. Ale nie można zarzucić Bradshaw’owi oziębłości i bezduszności. Autor pisze o twardej rzeczywistości uzależnień i współuzależnień, opisuje jak można się uzależnić nie tylko od alkoholu (alkoholików), czy narkotyków (narkomanów), ale od agresji (wściekłoholików), od religii (tu chyba pasuje słowo „dewotów”), seksu (seksoholików), hazardu (hazardzistów)… Ale też w książce jest wyraźnie napisane, ze można z takiego uzależnienia (współuzależnienia) się wyzwolić, czego autor jest żywym przykładem i co daje nadzieję każdemu, kto jest w podobnej sytuacji.
Mimo trudności, jakie może sprawiać ta książka, polecam ją każdemu. Ale warunek jest jeden: Książkę trzeba przeczytać od deski do deski. W innym przypadku można jeszcze bardziej się zdołować i jeszcze bardziej utknąć w przekonaniu, że nie ma wyjścia i „nikt nie ma tak jak ja”.